Sylwetka ppłk. Mieczysława Heroda – Kawalera orderu Virtuti Militari
Mieczysław Herod urodził się w naszej wsi – Rzeplin 20.02.1918 roku. Najpierw ukończył 4 klasy w Rzeplinie, a potem kontynuował naukę w Skale, gdzie ukończył szkołę powszechną. Służbę wojskową i szkołę podoficerską artylerii odbył w 6 PAL – u w Krakowie. Był też członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Rzeplinie.
Na swój Srebrny Krzyż Virtuti Militari zasłużył szybko, bo 2 września, w bitwie pod Pszczyną. 6. dywizja piechoty z Krakowa podjęła tam próbę zatrzymania przeważających sił niemieckich. Herod był artylerzystą. Na ochotnika wstąpił do 6. pułku artylerii lekkiej, stacjonującego w Łobzowie i już przed wybuchem wojny dosłużył się stopnia kaprala. 1 września wyruszyli na front. Wieczorem 5. bateria rozlokowała się w Ćwiklicach pod Pszczyną. Wszyscy liczyli, że obrona granicy będzie długa. Noc minęła spokojnie. Poranek był mglisty. Około dziesiątej do uszu artylerzystów dobiegły odgłosy niedalekiej walki. – Mgła się rozwiała i zobaczyliśmy, że jedzie na nas masa czołgów – opowiada Mieczysław Herod. – Pierwsza i druga bateria w ogóle nie zdążyły oddać strzałów. Z historycznych opracowań wynika, że w natarciu tym brało udział od 150 do 200 niemieckich pojazdów pancernych. Polacy mogli im przeciwstawić piechotę i lekkie działa. – Większość naszych armat unieruchomił grząski grunt. Moje działo przypadkiem znalazło się w najlepszym położeniu, mogłem je odwrócić i otworzyć ogień na wprost do nacierających czołgów – ciągnie swe wspomnienie 98-letni dziś obrońca polskiej granicy. – W ciągu kilku minut wystrzeliłem ponad 60 pocisków. A dookoła rozpętało się prawdziwe piekło. Domy płonęły, ludzie krzyczeli, bydło ryczało, wydawało się, że to już koniec. I rzeczywiście, dla kilkuset żołnierzy 6. dywizji drugi dzień wojny był zarazem ostatnim. Z 24 armat II dywizjonu 6. pułku ocalała tylko połowa. 2. batalion 16. pułku piechoty z Tarnowa, który podjął rozpaczliwą próbę opóźnienia marszu niemieckich zagonów pancernych, został dosłownie rozjechany przez czołgi, pozostawiając na polu bitwy prawie 300 zabitych żołnierzy. Jednak ta ofiara nie poszła na marne, pozwalając reszcie dywizji wyrwać się z okrążenia i uporządkować odwrót. Niespełna 3 tygodnie później Mieczysław Herod, wraz z całą 6. dywizją, rozbrojoną przez Niemców w Turobinie na Lubelszczyźnie, dostał się do niewoli. Nie był to jednak bynajmniej koniec jego wojennej epopei. Krzyż Virtuti Militari, przyznany za obronę Pszczyny, zniszczenie trzech czołgów wroga i uszkodzenie kilkunastu innych, zobowiązywał. Po rozbrojeniu 6. dywizji uciekł z hitlerowskiego konwoju, a później przedostał się do Budapesztu i dalej, na Bliski Wschód. Po wielu perypetiach i przeszkoleniu w Palestynie, został wcielony do Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej, walczącego w składzie Dywizji Strzelców Karpackich. Wraz z nią przeszedł cały szlak bojowy. Zdobycie Tobruku, potem kampania włoska. W maju 1944 roku, zdobywał Monte Cassino. Wojsko pozwoliło mu nie tylko wykazać się dzielnością w boju, ale także skończyć szkołę średnią. Już po przetransportowaniu polskich jednostek z Włoch do Wielkiej Brytanii, zdał maturę w roku 1946 w Liverpoolu. – Chodziłem do jednej klasy z późniejszym prezydentem Kaczorowskim. Byłem starszym klasy, więc jakby jego przełożonym – śmieje się. Nie zdecydował się jednak na pozostanie w Anglii. – Chyba emigracja nie była dla mnie – mówi. – W roku 1946 wydawało się, że w Polsce idzie ku lepszemu, właśnie wrócił do kraju Mikołajczyk. PSL mi się podobało, liczyłem, że zdobędzie władzę. Pomyślałem, że przecież mogę być nauczycielem na wsi. Rzeczywistość okazała się odmienna od wyobrażeń. Herod nie został wiejskim nauczycielem, zamieszkał w Krakowie, ukończył studia ekonomiczne na UJ i przez kilkadziesiąt lat pracował w kombinacie w Nowej Hucie.
Źródło: Gazeta Krakowska
Jeśli zainteresowała Was historia Pana Mieczysława Heroda, to zachęcam do obejrzenia ciekawego wywiadu z Nim, który znajdziecie tutaj